Ojców jesienią
Usłyszałam niedawno taką historyjkę: moja ciocia będąc w ciąży poczuła pewnego razu przemożną chęć udania się do lasu na spacer. Kobietom ciężarnym chce się różnych rzeczy i nieważne czy jest to śledź, kiszony ogórek czy truskawki, z reguły te zachcianki się spełnia. Nie byłoby więc nic dziwnego w tym, że na wspomniany spacer do lasu ciocia się wybrała, gdyby nie fakt, że był to środek zimy, śniegu po pas, a ona była w siódmym miesiącu ciąży. Nie powstrzymało to jednak przyszłej mamy od zwiedzania Ojcowa :)
Mając w pamięci magiczną siłę przyciągania ojcowskich lasów postanowiłam resztki urlopu spędzić na szlaku turystycznym i odwiedzić co ciekawsze miejsca. Nie bacząc na pogodę, która straszyła deszczem i chłodem, ruszyliśmy wariacko wytyczoną trasą - prosto z busa przez Czajowice aż do Groty Łokietka. Potem niebieskim szlakiem przez Bramę Krakowską.
Dalej ścieżką wzdłuż Prądnika, podziwiając las w jesiennej odsłonie. Tu powoli zaczęłam odczuwać w nogach przemierzone kilometry :)
Zawitaliśmy też na Zamek, gdzie poza ziewającym sprzedawcą biletów nie było nikogo. Dzięki temu w spokoju mogliśmy wszystko dokładnie obejrzeć.
Dotarliśmy też do kapliczki na wodzie, przy której stwierdziłam, że z całą pewnością bolą mnie nogi :)
Dzielnie szliśmy jednak dalej i dotarliśmy bodajże do Grodziska, skąd zabrał nas akurat przejeżdżający tamtędy bus. Po przejściu prawie 10 km z radością daliśmy się zawieźć do Krakowa :)
Wypad uważam za bardzo udany. Konkluzje z wycieczki wysnułam następujące:
Mając w pamięci magiczną siłę przyciągania ojcowskich lasów postanowiłam resztki urlopu spędzić na szlaku turystycznym i odwiedzić co ciekawsze miejsca. Nie bacząc na pogodę, która straszyła deszczem i chłodem, ruszyliśmy wariacko wytyczoną trasą - prosto z busa przez Czajowice aż do Groty Łokietka. Potem niebieskim szlakiem przez Bramę Krakowską.
Dalej ścieżką wzdłuż Prądnika, podziwiając las w jesiennej odsłonie. Tu powoli zaczęłam odczuwać w nogach przemierzone kilometry :)
Zawitaliśmy też na Zamek, gdzie poza ziewającym sprzedawcą biletów nie było nikogo. Dzięki temu w spokoju mogliśmy wszystko dokładnie obejrzeć.
Dotarliśmy też do kapliczki na wodzie, przy której stwierdziłam, że z całą pewnością bolą mnie nogi :)
Dzielnie szliśmy jednak dalej i dotarliśmy bodajże do Grodziska, skąd zabrał nas akurat przejeżdżający tamtędy bus. Po przejściu prawie 10 km z radością daliśmy się zawieźć do Krakowa :)
Wypad uważam za bardzo udany. Konkluzje z wycieczki wysnułam następujące:
- Doskonale rozumiem ciocię. Ojców wygląda malowniczo o każdej porze roku.
- Stanowczo powinnam częściej wypuszczać się na piesze wycieczki. Byłoby to z pewnością zbawienne dla mojej kondycji.
- Tubylcy to bardzo zaradni ludzie. Potrafią sterczeć w środku lasu przy niesprzyjającej aurze i sprzedawać coś na kształt pamiątek z kramików przykrytych folią.
- Nie trawię młodzieży w wieku szkolnym. Wspólne zwiedzanie jaskini byłam w stanie przeżyć, ale marsz przez las wśród krzyków i gwizdów już nie bardzo. Czarę goryczy przepełnił jakiś młodzian z wielkim drewnianym toporem, zakupionym u wspomnianych tubylców. Wymachując owym narzędziem zakomunikował kolegom: "Ale se tym zrobię w chałpie chaosa". Młodzież była z Poronina.
Ojców rzeczywiście jest cudny, najbardziej chyba jesienią i wiosną :)
OdpowiedzUsuńP.S a gdzie talerz ??
Talerz niebawem. Dziś wrzucę tylko toaletkę z odzysku :)
OdpowiedzUsuń