Historia pewnej kury i dwóch jajek
Dzisiejszy wpis będzie długi i rozwlekły oraz zawierać będzie stanowczo za dużo zdjęć :) Wszystko dlatego, że będzie wpisem zbiorczym, opowiadającym historię przedmiotów widocznych na fotografii poniżej.
Ale zacznijmy od początku. Dawno, dawno temu, gdy byłam jeszcze raczkującą dekupażystką, zamarzyło mi się zrobienie styropianowego jaja. Motywem przewodnim na jaju miały być elementy wycięte z serwetki - kura i kogut. Z kogutem jakoś sobie poradziłam, za to kura okazała się okropnie wrednym ptaszyskiem, które w ogóle nie chciało ze mną współpracować. Kurze stopy krzywo się przykleiły i paskudnie podwinęły do środka, skutkiem czego kura wyglądała jak po paraliżu. Chcąc uratować moje jajo złapałam za Modellier Gras, specyfik imitujący źdźbła trawy i zapaćkałam cały dół jajka łącznie z kurzymi stopami. Tak, posiadam zdjęcie tego szkaradzieństwa, więc bez problemu można ocenić żałosne efekty mojej pracy.
Takiej ohydki oczywiście nie mogłam nikomu podarować, więc jajo latami leżało wciśnięte w kącie szafy, raz na jakiś czas przywoływane na pamięć przez moje Szczęście, które do owej kury przejawiało zadziwiający sentyment. Tego roku postanowiłam ponownie zmierzyć się z jajami, ale w bardziej poważnej formie - miały być eleganckie panie, reliefy i przecierki. I z jakim efektem? Gdy tylko zasiadłam do pracy, od razu usłyszałam sakramentalne pytanie: A będzie jakaś kura? Przejrzałam więc moje zasoby serwetkowe i paskudne ptaszysko dalej tam było, w dodatku w dwóch egzemplarzach. No to wzięłam byka (znaczy tę kurę) za rogi (mówcie, co chcecie, ona na pewno te rogi gdzieś ma, diablica jedna!) no i zrobiłam specjalnie dla mojego Szczęścia wielkie jajo, na którym bezczelnie zezująca okiem kura jest głównym, centralnym elementem.
Serwetka mi się zużyła, więc koszmarnej kury więcej nie będzie, przepadło :) Oczywiście zrobiłam też inne reliefowe jaja, ale o nich napiszę innym razem, bo dziś zajmujemy się jedynie rzeczami, które na swój wpis czekały lata ;)
Kolejnym klamotem, który pałętał mi się nie skończony po domu, było jajo-szkatułka. Zaczęłam je dłubać ze dwa lata temu, ale nie miałam kompletnie pomysłu na pokrywkę, więc kurzyło się tylko na półce. Wreszcie się zlitowałam i po prostu potraktowałam je różanym papierem ryżowym, dołożyłam gałeczkę i białe zawijaski. I wreszcie mogłam postawić sobie szkatułkę wypełnioną słodkościami na stole :)
Szkatułka jest styropianowa, posiada ręcznie robione nóżki (tylko kompletnie nie pamiętam z czego je zwijałam), a wewnątrz wyklejona jest mozaiką z preparatu Modellier Creme. Mieści całkiem sporo czekoladek (na zdjęciu większość została już wyjedzona) i bez problemu utrzymuje cały ten słodki ciężar, nawet jeśli jest wypełniona po brzegi :)
Na koniec wrzucam jedyne wiosenne jajo akrylowe, jakie udało mi się zmontować. Robiłam je równie dawno, jak szkatułkę, jednak nigdy nie doczekało się wpisu. Dziś się rehabilituję - pstryknęłam fotki i proszę bardzo - z jaja uśmiecha się radosna królicza grupka.
Króliczki kupiłam gotowe, są to zwykłe plastikowe figurki, dość krzywe i niezbyt starannie odlane. Jedyne, co zmieniłam, to kolorystykę - przetarłam je lekko papierem ściernym i pomalowałam na nowo, porządnymi farbkami modelarskimi Vallejo Model Color. A że malować figurek nie umiem, więc wyszło jak wyszło, ale przynajmniej króliczki paskudnie się nie błyszczą.
No i to chyba koniec tego długiego, wielkanocnego wpisu. Czuję satysfakcję, że uporałam się z zaległościami i teraz w spokoju mogę oddać się tworzeniu jakiegoś nowego badziewia :) Do następnego wpisu zatem!
Ale zacznijmy od początku. Dawno, dawno temu, gdy byłam jeszcze raczkującą dekupażystką, zamarzyło mi się zrobienie styropianowego jaja. Motywem przewodnim na jaju miały być elementy wycięte z serwetki - kura i kogut. Z kogutem jakoś sobie poradziłam, za to kura okazała się okropnie wrednym ptaszyskiem, które w ogóle nie chciało ze mną współpracować. Kurze stopy krzywo się przykleiły i paskudnie podwinęły do środka, skutkiem czego kura wyglądała jak po paraliżu. Chcąc uratować moje jajo złapałam za Modellier Gras, specyfik imitujący źdźbła trawy i zapaćkałam cały dół jajka łącznie z kurzymi stopami. Tak, posiadam zdjęcie tego szkaradzieństwa, więc bez problemu można ocenić żałosne efekty mojej pracy.
Takiej ohydki oczywiście nie mogłam nikomu podarować, więc jajo latami leżało wciśnięte w kącie szafy, raz na jakiś czas przywoływane na pamięć przez moje Szczęście, które do owej kury przejawiało zadziwiający sentyment. Tego roku postanowiłam ponownie zmierzyć się z jajami, ale w bardziej poważnej formie - miały być eleganckie panie, reliefy i przecierki. I z jakim efektem? Gdy tylko zasiadłam do pracy, od razu usłyszałam sakramentalne pytanie: A będzie jakaś kura? Przejrzałam więc moje zasoby serwetkowe i paskudne ptaszysko dalej tam było, w dodatku w dwóch egzemplarzach. No to wzięłam byka (znaczy tę kurę) za rogi (mówcie, co chcecie, ona na pewno te rogi gdzieś ma, diablica jedna!) no i zrobiłam specjalnie dla mojego Szczęścia wielkie jajo, na którym bezczelnie zezująca okiem kura jest głównym, centralnym elementem.
Serwetka mi się zużyła, więc koszmarnej kury więcej nie będzie, przepadło :) Oczywiście zrobiłam też inne reliefowe jaja, ale o nich napiszę innym razem, bo dziś zajmujemy się jedynie rzeczami, które na swój wpis czekały lata ;)
Kolejnym klamotem, który pałętał mi się nie skończony po domu, było jajo-szkatułka. Zaczęłam je dłubać ze dwa lata temu, ale nie miałam kompletnie pomysłu na pokrywkę, więc kurzyło się tylko na półce. Wreszcie się zlitowałam i po prostu potraktowałam je różanym papierem ryżowym, dołożyłam gałeczkę i białe zawijaski. I wreszcie mogłam postawić sobie szkatułkę wypełnioną słodkościami na stole :)
Szkatułka jest styropianowa, posiada ręcznie robione nóżki (tylko kompletnie nie pamiętam z czego je zwijałam), a wewnątrz wyklejona jest mozaiką z preparatu Modellier Creme. Mieści całkiem sporo czekoladek (na zdjęciu większość została już wyjedzona) i bez problemu utrzymuje cały ten słodki ciężar, nawet jeśli jest wypełniona po brzegi :)
Na koniec wrzucam jedyne wiosenne jajo akrylowe, jakie udało mi się zmontować. Robiłam je równie dawno, jak szkatułkę, jednak nigdy nie doczekało się wpisu. Dziś się rehabilituję - pstryknęłam fotki i proszę bardzo - z jaja uśmiecha się radosna królicza grupka.
Króliczki kupiłam gotowe, są to zwykłe plastikowe figurki, dość krzywe i niezbyt starannie odlane. Jedyne, co zmieniłam, to kolorystykę - przetarłam je lekko papierem ściernym i pomalowałam na nowo, porządnymi farbkami modelarskimi Vallejo Model Color. A że malować figurek nie umiem, więc wyszło jak wyszło, ale przynajmniej króliczki paskudnie się nie błyszczą.
No i to chyba koniec tego długiego, wielkanocnego wpisu. Czuję satysfakcję, że uporałam się z zaległościami i teraz w spokoju mogę oddać się tworzeniu jakiegoś nowego badziewia :) Do następnego wpisu zatem!
Natalko, wow! Ja nie wiedziałam, ze Ty takie cuda robisz!!!
OdpowiedzUsuńCuda? Mnie się zawsze wydaje, że to takie durnostojki, co tylko miejsce zajmują ;)
OdpowiedzUsuńczy durnostojki nie mogą być cudowne? mogą i są :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam obu :*
OdpowiedzUsuńAle Ty jesteś fajna. i Twoje prace tez są śliczne. a te wpisy o bałwanach...bezcenne
OdpowiedzUsuńAż mi się mordka uśmiechnęła - dziękuję :D
OdpowiedzUsuńjajo z króliczkami fantastyczne!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuń